Przeczytałem kiedyś wypowiedź kapelana sportowców, który twierdził, że modli się nie o wygraną, ale za sportowców, o dobre zawody. Dla odmiany niedawno przed Mundialem dowiedziałem się z artykułu o kapelanie (uwaga:) kibiców, że MODLI się o wygraną. Mimo tych rozbieżności jasne jest, że piłka nie będąc rzeczą tak poważną jak patriotyzm, miłość małżeńska czy służba zdrowia, zajmuje dziwnie ważne miejsce w sercach ludzi – są zdolni do szaleńczego śmiechu lub płaczu po meczach, a nawet do swoistej depresji pomeczowej. 

            Oglądałem debatę polityczną w TVP Info („Salon dziennikarski”, zresztą, zawsze w wymowie chrześcijański), gdzie redaktor Jacek Łęski przed ważnym meczem naszej reprezentacji dobitnie podkreślał z łobuzerskim uśmiechem, iż „to jednak tylko piłka”, na co obruszył się dziennikarz Janecki, dowodząc, że to sprawa poważniejsza, gdyż styl gry danej reprezentacji odzwierciedla często mentalność danej nacji lub stan państwa. Wpatrzyłem się w twarz Łęskiego z pewną nadzieją, bo mam mentalność teologiczną i wiem, że „Pan jest zazdrosny”, że trzeba uważać, by nie rozmieniać serca na drobne.

            Mimo to następnego dnia zachowałem się bardzo serio, bo po raz pierwszy od chyba 30 lat zdenerwowany wyłączyłem telewizor w trakcie meczu, po pierwszej połowie starcia Polski z Kolumbią, a rankiem miałem poczucie, że zdarzyło się coś bardzo smutnego. 

            To fakt: w piłce nożnej przeglądamy się jak w lustrze, to jest fakt nie tylko socjologiczny, ale duszpasterski. W przygotowaniu drużyny, w stylu gry, w całym kontekście zawodów, a nawet jednego meczu, jest coś symbolicznego, bo piłka jest jak życie. Na przykład jeśli zawodnicy mają w tyle głowy coś innego ważniejszego dla nich (w warstwie podświadomości), np. Ligę Mistrzów – odzwierciedla się to w ich grze i w wyniku meczu. Liczyć się mogą: wyciszenie przed meczem, tacy a nie inni przeciwnicy w meczach sparingowych, pewne przełomowe mecze, gdy wygrali i po raz pierwszy poczuli się zwycięzcami albo i to, czy dany zawodnik zmienia swój klub. I nam, zwykłym zjadaczom chleba na co dzień potrzebne są okresy ciszy przed ważnym wydarzeniem, ważny jest rodzaj przeciwności, jakie pokonujemy, osiągnięcia...

            W jakimś sensie mecze to fikcja jak fabuła w powieściach, filmach, ale przecież doświadczyliśmy, jak ważna bywa fikcja w życiu narodu. Gdy kilka lat temu chodziłem po starówce w Wilnie, miałem wrażenie odurzenia pięknem i ważnością tych chwil, bo po zejściu długimi schodkami z Ostrej Bramy nawiedzałem gmach z „celą Konrada”, wpatrywałem się weń uporczywie, bo „tam siedział Konrad”, a pół kilometra dalej zastygłem jak słup soli w pokoju, gdzie Mickiewicz pisał „Grażynę”. Ostra Brama więc z jej największą realnością, bo podstawą istnienia wszystkiego, Bogiem Maryi i naszym, istniała blisko w sercu z czymś wymyślonym, ale tak bardzo wrośniętym w miłość do Ojczyzny. 

            To jest pewne, że piłka jest dziedziną lżejszą niż patriotyzm podbudowany kulturą narodową. Ale nawet to, że Grosicki lubi disco polo i ma być moim reprezentantem, nie zmieni faktu, że ja też przeglądam się w piłce nożnej jak w lustrze. Grosicki z tą jego zasadniczą wadą lubienia bolesnego wrzodu na polskiej kulturze, jaką jest disco polo, ułatwia mi prawidłowy stosunek do piłki nożnej, ten z pewną dawką dystansu, ale niestety nie powstrzyma mnie przed ponownym kibicowaniem mu, gdy podejmiemy bój we wrześniu w ramach meczy w Lidze Narodów. 

Marek  (9 VII 18)

© 2014 Rzymskokatolicka parafia p.w. Śś. Stanisława i Bonifacego B.M.