czyli jesień na ziemi i w mediach

widziana z Wyspy przez Marka Parafialnego

 

- odcinek 1 -

Co się zebrało w filtrze serca, formowanym przez wiarę? Opiszę „powidoki” zapisane na dłużej we mnie. Powidokami nazywał malarz Stażewski refleksy świetlne utrwalone choć na kilka sekund w oku ludzkim, oddane na obrazie. Ja ukażę oprócz świateł także cienie. Jeśli się zapisały, to znaczy, że są ZNAKAMI.

_____________________

* Są jednak granice wyobraźni, a do przedwczoraj o nich nie myślałem, bo pisanie irysowanie, ważne dla mnie, ich nie toleruje.Przedwczoraj polemizowałem na forum internetowym. I walnąłem głową o beton granicy imaginacji.

     Tym razem na dobrze znanym mi „różowym” portalu krytyka tzw. mediów o. Rydzyka. Zarzut: żądacie, mohery, pluralizmu, a sami tolerujecie, że Rydzyk kocha tylko PiS. Polemizuję więc z owym Ktosiem po drugiej stronie światłowodu, zaczynam od tego, że w Radiu Maryja i w TV Trwam wypowiada się też partia Ziobry, zwalczana przecież przez PiS; że Lepper nawet po 2007 roku miał tam głos; że w Toruniu uznano, iż media mają przechył na lewicowo-liberalną stronę i jak na żaglówce trzeba równoważyć przechył; ... i tu przerywam pisanie (w sprawach na styku wiary i polityki zresztą można się mylić). Już wiem, że dotarłem do koronnego argumentu, dlaczego ja osobiście nie mogę na razie sobie wyobrazić zaproszenia pewnego rodzaju ludzi z przeciwnego obozu. Obozu politycznego? Nie! Ideowego. Znowu bowiem otwiera się Ewangelia, a nie program partyjny.

Jednego więc nie mogę sobie wyobrazić. Obecności w Toruniu owej pani z współrządzącej partii, bo z piedestału jednego z najwyższych stanowisk w państwie wskazała rzekomo zgwałconej dziewczynie, w którym szpitalu ma zabić dziecko. Nie umiem sobie wyobrazić, jak na fali katolickiej rozgłośni broni swoich słów.

Ów Ktoś z drugiego brzegu światłowodu na ten mój argument otwiera Kodeks i udowadnia, że prawo polskie..., że biedna skrzywdzona dziewczyna ... , że ... . Ja na to jeszcze jakby z rozpędu: dziecko w łonie kobiety to człowiek; istnieje wyższość sumienia człowieka i prawa Bożego nad ludzkim; zawsze lepiej dla kobiety urodzić niż sztucznie poronić choćby z powodu ryzyka obezpłodnienia; istnieje adopcja.

Ale nawet to pisząc, widzę ten możliwy, ale nie do uwierzenia obrazek, jak Pani z wyżyn państwowej funkcji broni swoich katowskich porad na fali KATOLICKIEJ rozgłośni...

Ktoś zza światłowodu – widzę na ekranie – szuka dalszych uzasadnień.

Uczeni chwalili niezwykłość naszego mózgu, jego elastyczność. Ja, zamykając stronę z forum, bliższy jestem jego przeklinania – bo jakież demagogiczne konstrukcje jest w stanie wytworzyć, by usprawiedliwić ideologię z piekła rodem.

* Na świnoujskich spacerach coraz częściej wołają do mnie elementy architektury, które dotąd zamaskowane były SZAROŚCIĄ, najważniejszym kolorem naszego powojennego komunizmu.

Ludzie, instytucje, mały i większy, państwowy biznes – wszyscy oszczędzali. Wyremontować tynk, wymienić rynny, odmalować to, co pożarł zmienny klimat, to były rzeczy ostatnie w kolejności. Jedyny z tego zysk był taki, że wabiło to fotografów, dla których rysy, plamy, odsłonięte cegły były „sensonośne”, jak się pokracznie kiedyś wyraził krytyk sztuki. Ja sam, gdy ganiałem po mieście z aparatem straciłem ostatnią okazję uwiecznienia podwórkowej strony kamienic przy ul. Hołdu Pruskiego – one pierwsze przed frontonami zostały wyremontowane, to znaczy jak gdyby nałożono im woskowe maski.

Jestem jednak w stanie spojrzeć na to z innej strony. Kiedyś trójkąty, kwadraty i wszelkie inne figury budynków, bud, pawilonów, garaży były jak w orkiestrze skrzypkowie z zerwaną struną – nieme (= niewidoczne), a słychać było tylko kotły. Dziś okazuje się, że miasto może być ciekawą kompozycją.

Zaraz, czy ja sobie nie przeczę? A może taka jest rzeczywistość? Dwustronna?

* W Świnoujściu aniołowie w kombinezonach na wysokich podnośnikach wieszają światła, ozdoby świąteczne. Nie wiem, czy ci aniołowie są ochrzczeni, bo z ich ręki powstaną ich diodowi - świecący elektrycznie - bracia, aniołowie z trąbami, ale bez aureoli (na Placu Słowiańskim). Może to i tak lepiej, bo w Heringsdorfie, blisko mola, też diodowy, zajaśnieje zaprzęg z reniferami, wiozącymi PUSTE sanie, bez choćby dziadygi ucharakteryzowanego na św. Mikołaja, na pewno bez Jezusika.

Ostatnio zastanawiam się, czy z tych zdechrystianizowanych rekwizytów i postaci nie powinienem się... cieszyć, bo na Wyspach Brytyjskich poszli dalej. Przemianowali Boże Narodzenie na Święta Rodzinne i można w pracy ponieść konsekwencje za ozdoby na gazetce ściennej ze stajenką betlejemską.

Może rzeczywiście nawet puste sanie jak „kamienie - wołać będą”.

* Cisza w środku Mszy jest jak skandal. Oto po czytaniu, po psalmie zapada cisza 20-, 30-sekundowa... nie robi się NIC. Nic się nie produkuje. Samosiejące się myśli naszych głów nagle napotykają mur i rozpadają się w pył. To jest przewidziane, pożądane w przepisach liturgicznych. Mało kto jednak z tego korzysta.

I to spotkało nas, w tej małej parafii. Tak, to właśnie u nas jeszcze wyraźniej zabrzmiał Skandal Krzyża, a pamiętamy, że Zbawiciel przyszedł cicho, w „odwrotności Jeruzalem” - za murami, tam, gdzie niczego się nie sprzedaje, gdzie faryzeusze nie pieszczą filakterii, gdzie byłby gorszy zasięg telefonii komórkowej.

Gdy na Mszy „niestosownie” długo, zagadkowo dla wczasowiczów i Niemców milczymy, to mamy szansę podwójnie się wstydzić za krzyczącą nagle komórkę za pazuchą. Za odruch robota liturgicznego, który w nas siedzi i chciałby szybko połknąć i przetrawić, co usłyszał lub wyśpiewał.

Marek Parafialny

(23 XI 13)

„Powidoki 2”

 

*NAWET MIŁOŚĆ TRZEBA OCHRZCIĆ

Gdzieś we wnętrzu gromadzą się powidoki osób, które na mnie wywarły wpływ. Najbardziej zaraźliwa jest miłość.

Sięgnę do wspomnień z lat studenckich, gdy mieszkałem w akademiku „Zbyszko” w Poznaniu. Do dziś świetnie pamiętam Zenka, filologa klasycznego (klasyczne greka, łacina, kultura starożytna). Bardzo pilnie się uczył, co oczywiście wzmacnia dobre chęci u pozostałych. Miał też pasję jakby z innej bajki, angielską muzykę hard rockową. Gdy kończył recytację słupków dziwnych greckich słów, przechodził na polsko-angielski. Fraza „Ronnie James Dio” - nazwisko słynnego wokalisty - stale powracała w jego wypowiedziach, smakował ją jak miód. Dzięki tej fascynacji dostrzegłem wartości tej muzyki, może nieoczywiste dla wielu. Angielska muzyka hard rockowa patrząc z dzisiejszej perspektywy mechanicznego łomotu, faktycznie miała dużo melodyjności i dobrej harmonii, pod „plugawą skorupą” niosła pewne wartości muzyczne.

Minął pewien czas i poznałem teksty tej muzyki, image grup, okładki płyt. Niestety, były wątki satanizmu, w różnym nasyceniu w różnych zespołach. W grupie „Rainbow” sporadyczne, ale w „Black Sabbath” obowiązkowe. W rozmowie z o. Oszajcą zapytałem znanego jezuitę o wartość tej muzyki. Przyjął strategię jakby uchylania wieka i odszukiwania w tej muzyce zagubionego człowieka, artysty, może skrycie pragnącego Boga. Owszem, to podejście duszpasterza, ale jednak jak ocenić tę muzykę będąc ojcem, matką, wychowawcą? Treści, które płyta powtarza setki razy, nie mogą być bez wpływu na młody umysł.

Tak, Zenek swoją miłością do grup lat 70-80 ukazał mi wartości tamtej muzyki, ale każda miłość powinna być uporządkowana.

Kiedy Ronnie James Dio kilka lat temu umarł, z napięciem szukałem zdjęć z jego pogrzebu. Za życia śpiewał w „Rainbow”, w „Deep Purple”, ale też w „Black Sabbath”. To on wprowadził słynny gest „rogów” ze skrajnych palców dłoni. W wywiadach zarzekał się, że nie jest satanistą, ale pewne emocje w muzyce wymagają odpowiednich środków.

Pamiętam jednak zdanie z filmu pt. ”Rytuał”: „Nawet jeśli nie wierzysz w szatana, nie oznacza to, że on nie istnieje .”

Na jednym ze zdjęć trumnę R.J.Dio otaczały świece. W tle zobaczyłem zarys jakby świątyni. Może kiedyś był w jakimś odłamie protestanckim.

Rzeczywiście, możliwe, że członkowie pewnych grup rockowych osobiście nie wyznawali szatana. Trudno mi jednak sobie wyobrazić, by – uczynię porównanie – ktokolwiek chciał widzieć opluwane zdjęcie swoich rodziców, czy dorysowywanie na nim nieprzyzwoitych rysunków. Jeśli dany zespół wywyższa szatana, czyli bluźni Bogu, nawet nie wierząc w diabła, czy nam, kochającym Chrystusa, może się to podobać?

Pamiętam początek lat 2000 i mój obchód Empiku w Szczecinie. Dotarłem do półki z muzyką heavy metal, do serii okładek z głową kozła, z odwróconymi krzyżami. I nagle wśród nich także wydana przez Metal Minds płyta mocnego uderzenia z symbolami ryby, świecznika, z twarzą Chrystusa, z tekstami z Biblii. To znany polski „Tymoteusz” (ściśle „2Tm 2,3”), chrześcijańscy rockowcy, na co dzień we wspólnocie neokatechumenalnej, ze sławnym gitarzystą wiodącym Litzą (założycielem „Arki Noego”).

To ten zespół przekonał mnie, że można ochrzcić rocka, że można nim się nawet modlić. Tu eksplozja gitary wyraża podeptanie diabła, wyjście z grzechu, bo dobro jest nie tylko pięknem, ale i siłą.

„Tymoteusz” to droga Ronniego Jamesa Dio, którą niestety nie poszedł. Oby miał łaskę czyśćca, by zasłużył na ostatnią część swojego pseudonimu (włoskie Dio to „Bóg”).

 

*JAK TO JEST, NOSIĆ OPLUTE PRZEZ KOGOŚ ZDJĘCIE WŁASNYCH RODZICÓW?

Pod parafialną gablotą dwie kobiety oglądały znaki, których chrześcijanin winien się wystrzegać. Starsza, chyba matka, wskazała na jeden z nich. „Patrz, nawet ten jest zły...” - w jej głosie jest coś takiego, jakby mówiła o używanym już przez nie, dobrze im znanym symbolu. Młodsza marszczy się, patrzy sceptycznie. „No ale jeśli ktoś w to nie wierzy, tego nie wyznaje, to ...” .

To... można?

Można nosić oplutą przez kogoś Prawdę, za którą umarł nasz Pan?

Marek Parafialny (5 XII 13)

 

© 2014 Rzymskokatolicka parafia p.w. Śś. Stanisława i Bonifacego B.M.