Nieraz wspominałem, jak bardzo sobie cenię postać bł. kard. Johna Henry’ego Newmana. Otóż to, co mnie najbardziej w nim fascynuje, to jego niezwykła umiejętność łączenia pozornych „przeciwieństw”: tradycji ze współczesnością, trwałości doktryny katolickiej z możliwością jej pogłębionego rozumienia, sumienia człowieka i nauczania Kościoła. Najogólniej rzecz ujmując, kard. Newman był przekonany, że jego osobista droga do Kościoła katolickiego – do pełni prawdy, jak on sam o tej drodze mawiał – ma znamiona drogi, po której przez wieki idzie Kościół. I że nie jest to droga prosta, ale pełna zakrętów. Tak jak jego życie.

Newman nawrócił się, mając 15 lat, ale konwersji ze wspólnoty anglikańskiej do Kościoła rzymskokatolickiego dokonał, mając lat 44. I jeden, i drugi przełom w jego życiu był naznaczony wcześniejszymi bardzo intensywnymi poszukiwanymi, intelektualnymi i duchowymi. Stąd słowo „rozwój” było dla niego tak ważne. Bo zdaniem Newmana nie byłoby możliwe jego dojście do prawdy o Kościele katolickim, gdyby tego poszukiwania zabrakło, gdyby nie rozwój myśli. Tak samo, twierdził, rozwija się w Kościele rozumienie Ewangelii. To nie tak, że na początku wszystko było dane, abyśmy w następnych stuleciach jedynie powtarzali. Dane było coś w zalążku, jak ziarno, które nosi w sobie całe życie, jak zarodek, z którego rozwinie się człowiek. W tym sensie Ewangelia zawiera w sobie od początku wszystko. Ale cały wysiłek duchowy i intelektualny ludzi Kościoła jest ukierunkowany na to, aby pozwolić Duchowi Świętemu „doprowadzić nas do całej prawdy”. A jeżeli tak jest, to brak rozwoju myśli, brak szukania coraz lepszego stosowania pojęć i wynikających stąd konsekwencji dla rozumienia wiary i życia w ogóle, jest zaprzeczeniem tejże Ewangelii. Właśnie dlatego Newman widział obowiązek łączenia wspomnianych „przeciwieństw” jako swoje podstawowe zadanie. Obowiązek pasterza, księdza i naukowca. Bo nie można ignorować współczesności, powołując się na świetlaną przeszłość Kościoła. Nie można też porzucać jego tradycji w imię dostosowywania się do współczesności. Gdzie jest środek? Rozwój. Jedynym kluczem do łączenia przeciwieństw jest rozwój. Właśnie taki jak w przypadku ziarna czy zarodka w łonie matki.

A piszę o tym dlatego, że bardzo wyraźnie widać, jak bardzo zmienia się nauczanie Kościoła w kontekście stosowanych pojęć i szczegółowych rozwiązań i wynikających z nich wskazówek dotyczących codziennego życia. Wiele osób się tym gorszy. Mówią, że Kościół zmienia zdanie. Tyle że nie o zmianę tego, co było nauczane tutaj chodzi, ale o rozwój właśnie.

Kościół nie bez powodu odchodzi od języka „wojny sprawiedliwej”, a mówi o tzw. słusznej obronie; odchodzi od języka „wrogów Kościoła” i akcentuje fakt, że ktoś się wrogo wobec Kościoła zachowuje, ale kto w oczach Kościoła nigdy jego wrogiem nie będzie – jak mawiał papież Jan XXIII. Kościół definitywnie odszedł od słów o „parszywych Żydach”; odszedł od wykluczania osób z niepełnosprawnością intelektualną z sakramentów; odszedł od czarno-białych podziałów na jednoznacznie dobrych i złych uczestników współczesnych wojen; odchodzi od pisania historii, w której katolicy to raczej ci dobrzy, a pozostali to ci źli. Brzmi jak relatywizm, a w rzeczywistości jest to rozwój ewangelicznej wrażliwości na człowieka, na sposób czytania jego historii, historii narodów i świata. Brakiem natomiast rozumienia tego rozwoju jest współczesny powrót do pojęcia wielkiej Polski katolickiej, które ignoruje naukę społeczną Kościoła. Ignoruje fakt, że Kościół nie chce podziału świata na państwa katolickie i niekatolickie. Z wielu powodów, ale także dlatego, że taki podział prowadzi w końcu do wojny.

Adam

(na podstawie „Idźmy za Franciszkiem” ks. dra M. Tykfera Przewodnik Katolicki 34/2019)

Nasz adres: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

© 2014 Rzymskokatolicka parafia p.w. Śś. Stanisława i Bonifacego B.M.