Dobiegł końca Rok Miłosierdzia. Nie znaczy to jednak, by Bóg przestał być Bogiem miłującym. On przecież kocha nas zawsze.

            Dobrze, że ustanowiono Rok Miłosierdzia. Myślę , że ów czas był dla nas darem danym po to, byśmy każdego dnia z miłością i wiarą zbliżali się do Pana.

            Zaczął się dla mnie ten czas rekolekcjami adwentowymi, które w sposób nie tradycyjny przybliżały nam Boga. Religijna psychodrama pochłonęła nas a entuzjazm sióstr nasze zaangażowanie zintensyfikował. Słowa s. Teresy, mówiącej o tym, że Jezus kocha każdego z nas, a kiedy nie chcemy przyjąć tej miłości cierpi ale nie odwraca się od nas…  czeka…, zapadły we mnie. Te i wiele innych. Poświęcenie obrazu Jezusa Miłosiernego podczas rekolekcji jeszcze bardziej pogłębiło nasze przeżycia. Wiem, że mogę przed tym wizerunkiem rozmawiać z Nim, powierzać Mu siebie. Trwać w ufności.

             A potem życie potoczyło się kalendarzowym torem. Przyglądam się wydarzeniom mijającego czasu i sobie, by zobaczyć w nim działanie mocy Bożej. Zauważam, że był to dla mnie czas ważnych spotkań, utkanych z rozmów, chwil milczenia, radości, ale też refleksyjnego zamyślenia. Spotkań istotnych i wzbogacających. Choć kontakt z wieloma osobami nie jest częsty, to sama świadomość ich istnienia daje mi uczucie spokoju i radości. Ich obecność w moim życiu uczy otwarcia na innych i uważności w podejściu do bliźniego. O jednym z takich spotkań pragnę opowiedzieć i wiem, że o kształcie tych wydarzeń nie tylko człowiek decydował…

            Pod koniec lata zostałam zaproszona wraz z moja siostrą w okolice Krakowa. Zaprosili nas właściwie obcy ludzie. Niewiele wiedzieliśmy o sobie, prawie się nie znaliśmy. Mimo to oni otworzyli przed nami gościnne drzwi

swoich domów, my to zaproszenie przyjęłyśmy. Niektórzy moi znajomi nie mogli zrozumieć sytuacji. Dziwili się mówiąc: „ludzie, których właściwie nie znasz, zapraszają cię, a ty jedziesz bez obaw, bez wahania. Nie do pomyślenia”. A dla mnie wszystko było naturalne i pociągające. Nie podzielałam tych obaw. A sam wyjazd dostarczył mi wiele emocji.

            Zewsząd otaczali nas ludzie pogodni, przyjacielscy i bardzo religijni- Lucyna, Teresa i ich rodziny. Dali nam swój czas, pokazali miejsca w których doznaliśmy poruszających przeżyć.

            Na trasie „pielgrzymki” znalazły się Łagiewniki – Sanktuarium Miłosierdzia Bożego, miejsce wypełnione duchem św. Faustyny i św. Jana Pawła II . Świątynia milionów wiernych – źródło. Dalej Kalwaria Zebrzydowska a w niej łaskami słynący wizerunek Matki Boskiej Kalwaryjskiej i kilkugodzinny spacer modlitewnymi ścieżkami. Rozmowa, modlitwa, przyroda i zabytki przeplatały się tworząc bogactwo wzruszeń. Wadowice przemierzane w słoneczny dzień, msza fatimska w XIX wiecznym kościele w Głogoczowie, gdzie uczestniczyłyśmy w procesji kroczącej wśród dźwięków instrumentów dętych, obserwacja religijności mieszkańców dostarczały podniosłych i budujących przeżyć. Byłam szczęśliwa, że mogę uczestniczyć w tych niecodziennych wydarzeniach razem z Basią. Nieczęsto spędzamy wspólnie wakacje. Na koniec trafiłam do bliskich mi krewnych mieszkających w pobliżu Tarnowa. Był to tak potrzebny mi czas renesansu rodzinnych więzi. Kuzyn Jurek i jego żona pokazali mi wiele interesujących miejsc, wśród nich Zabawę - miejsce kultu Karoliny Kózkówny (o jej życiu opowiadał film oglądany na naszej plebanii).

            W domu mych krewnych stanęłam przed ich biblioteką. Sięgnęłam po najbliższą książkę. Jakież było moje zdziwienie kiedy okazało się, że to „Dzienniczek” siostry Faustyny. Przeczytałam ją jednym tchem. Było to ogromne przeżycie. Uświadomiłam sobie wówczas że św. Faustyna cały czas towarzyszyła mojej podróży.

Lidia

Nasz adres: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

© 2014 Rzymskokatolicka parafia p.w. Śś. Stanisława i Bonifacego B.M.