Niełatwo było zaprosić panią Helenkę do rozmowy. Kiedy mi się to wreszcie udało, okazała się być ujmującą rozmówczynią.

             W jakim stopniu dom rodzinny ukształtował pani osobowość, charakter?

 W dużym choć wcześnie go opuściłam. Ale po kolei. Urodziłam się w miejscowości Góry w powiecie ostrołęckim w 1938 roku. Miałam trzy siostry, wychowywała nas mama, gdyż tatuś został powołany do wojska. Bardzo szybko zrozumiałam, że życie nie jest łatwe i co gorsza wciąż niepewne… Kiedy miałam 8 lat tatuś powrócił z wojny. Dobrze pamiętam ten dzień i to że bardzo się go wstydziłam. Trzeba było czasu, by się oswoić z jego obecnością.

 Co pani zawdzięcza rodzicom?

 Wszystko. Życie, wychowanie, religijność, ... Pamiętam modlących się na kolanach rodziców. Wspólna modlitwa była ważną częścią naszego życia. Dziś powtarzam często słowa  „jak nam pokarmu trzeba dla ciała, tak dla naszej duszy jest konieczna modlitwa”.

 Proszę opowiedzieć o swojej edukacji.

 

 Do szkoły podstawowej chodziłam 3km. W klasie 7 nie opuściłam żadnego dnia nauki i otrzymałam nagrodę za wyniki i pilność. Bardzo lubiłam się uczyć. Po ukończeniu podstawówki uczyłam się w Liceum Pedagogicznym w Szczytnie. Po roku musiałam z tej szkoły zrezygnować, gdyż rodziców nie było stać na zakup skrzypiec. Przeniosłam się do Szkoły Pielęgniarskiej w Mrągowie, gdzie mieliśmy zapewnione wszystkie świadczenia bytowe. Ukończyłam ją w 1955 roku. Pani dyrektor zaprosiła na zakończenie roku rodziców. Do mnie przyjechała siostra, która usłyszała od niej słowa „może pani być dumna ze swojej siostry Heleny”. Wkrótce otrzymałam nakaz pracy do Szczecina, a stamtąd skierowano mnie do Świnoujścia. Miałam wtedy 17 lat.

 

Bardzo szybko pani się usamodzielniła?

 

 Tak, znacznie szybciej niż dzisiejsza młodzież. W Świnoujściu nikogo nie znałam. Rozpoczęłam pracę w Miejskim Szpitalu. Tam na poddaszu miałam swoje pierwsze mieszkanie, pokój dzieliłam z koleżankami. Lubiłam swoją pracę i cieszyłam się, że spełniam marzenie tatusia, który chciał, bym została pielęgniarką. Po kilku latach przeniosłam się do uzdrowiska, gdzie pracowałam 25 lat.

 Pani Helenko, nie samą pracą człowiek żyje.

 Pewnie, też zabawą, rozrywkami, … Właśnie na zabawie z okazji Dni Morza w 1958 roku poznałam przyszłego męża. Stasiu przez całe życie pracował w PŻM –e. Rejsy były długie (ok. 9 miesięcy) był więc rzadko w domu. Kiedy na świat przyszły dzieci to ja się nimi zajmowałam. Mąż i ja pracowaliśmy, córki uczyły się, wybudowaliśmy dom – nasze bezpieczne gniazdo.

 Czy jest pani dumna ze swoich córek tak jak kiedyś rodzice z pani?

 Oczywiście jestem dumna i szczęśliwa. Obie córki bardzo dobrze się uczyły, skończyły studia, wciąż się dokształcają. Mieszkają poza Świnoujściem, ale często dzwonią do mnie i mnie odwiedzają.

 Jak wygląda pani dzień powszedni?

 Wstaję wcześnie. Słucham Radia Maryja, modlę się, krzątam po domu, robię zakupy. Po południu przychodzę na mszę św. Biorę udział w spotkaniach wspólnot na plebanii; należę do koła różańcowego, biblijnego, przyjaciół Radia Maryja. Modlitwa, Eucharystia, spotkania religijne są dla mnie ważne, w nich odnajduję siłę do życia.

 

Z panią Heleną rozmawiała Lidia Kropska

 

Ps. Pani Helenka każdego dnia siada w tej samej ławce i zatapia się w modlitwie. Chętnie angażuje się w liturgię. Jest bardzo kobieca i elegancko ubrana. Lubię te chwile, przed spotkaniami biblijnymi, kiedy staje na półpiętrze plebanii i przed lustrem układa fryzurę. Po dłuższej chwili schodzi na dół, zajmuje swoje miejsce przy stole i spogląda na nas czarnymi roześmianymi oczami. Mam wrażenie, że jest szczęśliwa wśród nas. Nie rozpamiętuje przeszłości, a na co dzień parafia jest jej rodziną.

 

Nasz adres: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

 

© 2014 Rzymskokatolicka parafia p.w. Śś. Stanisława i Bonifacego B.M.